Czekając na Dzieciątko Jezus

Autor: Michael J. Matt
Źródło: The Remnant

Komentarz Redakcji: Każdego roku w okresie świąt Bożego Narodzenia umieszczamy krótką, prywatną refleksję świąteczną, która przedstawia alternatywny zwyczaj celebracji wielkiego Święta. Napisałem ją kilka lat temu (zanim pojawiła się na świecie ostatnia dwójka moich dzieci) i odtąd każdego roku otrzymuję emaile od nowo odwiedzających stronę, delikatnie karcących „The Remnant” za nieopublikowanie jej wcześniej, w Adwencie, co dałoby czas rodzinom na zaadaptowanie niektórych zaleceń u siebie. Z biegiem lat wiele rodzin katolickich przyjęło starą tradycję Chrystusowego Dziecka, wierząc że jest to piękny sposób na przywrócenie prawdziwego znaczenia Bożego Narodzenia, wzmacniając przy tym katolicką tożsamość dzieci. I oczywiście może być ona wdrażana stopniowo. W Bożym Narodzeniu chodzi o północ, Wigilię i Dzieciątko Jezus. A prawdziwie szczęśliwe, święte i wesołe święta Bożego Narodzenia zawsze są oparte na starannym przestrzeganiu Adwentu. Żadnych choinek, światełek, dobrych rzeczy do zjedzenia przed 25 grudnia, kiedy czas oczekiwania dobiega końca, a cały świat chrześcijański raduje się z wydarzenia tak wspaniałego, że nawet dwulatek tego nie zapomni. Chrystus ma się narodzić – a świat, ciało i Diabeł nie zmienią tej rzeczywistości, bez względu na to jak bardzo się starają. Wesołych Świąt? Tak, oczywiście! Owocnego Adwentu i Wesołych Świąt dla wszystkich odwiedzających tę stronę.

MJM

 


 

To będą czwarte Święta od śmierci mojego ojca. Przypuszczam, że wszyscy tęsknią za zmarłymi członkami rodziny o tej porze roku. Wiem, że ja tak mam. Mój ojciec uwielbiał Boże Narodzenie! Czasami zastanawiam się, jaki wpływ miały jego pełne entuzjazmu celebracje narodzin Chrystusa na wiarę jego dziewięciu dzieci, z których każde kontynuuje praktykowanie starej Wiary po dziś dzień. Wierzył że jeśli Adwent – „mały Wielki Post” – był dobrze przeżyty, z wieloma duchowymi i cielesnymi uczynkami miłosierdzia, tak i święta Bożego Narodzenia powinny być celebrowane z radością i rozmachem, na jaką może się zdobyć katolicka rodzina.

Wiedział, że dzieci nie rodzą się teologami i nie potrafią zrozumieć wszystkich zawiłości wielkich tajemnic Wiary w tak młodym wieku. Musiały być czule karmione wiarą za pomocą łyżeczki, więc dziecięce zwyczaje Bożego Narodzenia były dla niego sposobem by zaszczepić dzieciom miłość do Wiary nawet zanim staną się na tyle duże, aby zacząć ją rozumieć.

Co za wstyd, że widać dobrych, tradycyjnych katolickich rodziców, którzy całkowicie odrzucają te zwyczaje chcąc w błędny sposób przeciwdziałać komercjalizacji świąt. Bez podarunków, bez radości, bez ucztowania w Boże Narodzenie. Niestety, jest to wylewanie dziecka z kąpielą.

W ponurym świecie, w którym pesymizm i cynizm – a nie prawość i pokój – całują się nawzajem, musimy strzec się przed okradzeniem naszych dzieci z cudów i radości Bożego Narodzenia – zaczątku Wiary dziecka.

Nasze biedne dzieci mogą żyć wystarczająco długo, aby zobaczyć święta Bożego Narodzenia jako zupełnie zakazane w nowym wspaniałym świecie, tak jak było to kiedyś, gdy Pielgrzymi wymyślili Święto Dziękczynienia, aby wyrazić pogardę dla „papistowskiego” święta Bożego Narodzenia. Antykatolicy od dawna starają się zniszczyć naszą wielką Ucztę, dlatego musimy być pewni, że w naszym pragnieniu przeciwstawienia się komercjalizacji Bożego Narodzenia, nie stajemy się przypadkiem agentami purytańskimi, pracującymi dla tego samego, diabolicznego celu!

Wielu katolików sprzeciwia się zwyczajowi Santa Clausa – tej nieco odstręczającej karykaturze wielkiego św. Mikołaja. Trzeba przyznać, że czerwony garnitur, korpulentna figura i wełniana czapka są uderzająco bliskie wizerunkowi biskupa Myry z IV wieku; z kolei latające sanie i renifery bardziej przypominają pogański mit niż chrześcijańską Prawdę. Jednak niewielu uważało, że stanowi on dobrą alternatywę dla wesołego i starego elfa. Chciałbym zatem teraz przedstawić inną alternatywę, wprowadzając czytelników do starego, katolickiego, bożonarodzeniowego zwyczaju, którego Niemcy nazywają Christkind albo Dziecko Chrystusowe, a amerykańskie dzieci europejskich imigrantów nazywają po prostu Dzieciątkiem Jezus. Oto co pamiętam…

 

Patrząc wstecz

Wszystko zaczynało się w Adwencie, kiedy oczekiwano, że moje siedem sióstr i brat będą się przygotowywać na przyjście Christkind (wymawiane Kris-Kint). Pod czujnym okiem mamy tworzyliśmy mały, prowizoryczny żłóbek, który pozostawał pusty aż do Bożego Narodzenia. Wraz z postępującym czasem Adwentu codziennie zachęcano nas do dobrych uczynków; i za każdym razem, gdy ustalono, że dokonano dobrego uczynku, jeden kawałek słomy kładliśmy do pustego żłobu. Idea była taka, że Adwent był czasem przygotowania łoża, na którym Dzieciątko Jezus mogło spać, po przyjściu na świat. Zgodnie z zasadami starego zwyczaju praktyka cnoty była istotną częścią przygotowania dziecka do Bożego Narodzenia.

Każdej nocy po kolacji światła były wyłączane i zapalano świece adwentowe. Tony O Come, O Come, Emmanuel podnosiły się (nieco niezgrabnie, tak przypuszczam) do głosów dzieci. Cienie i migoczące płomienie rozbłyskiwały na twarzach siedzących wokół stołu jadalnego, ułatwiając dziecku wyobrazić sobie, że siedzi ze starymi Izraelitami czekającymi na przyjście Mesjasza.

W czasie gdy te cztery tygodnie mijały pozornie tak powoli, jak te cztery tysiące lata, jedno pytanie wciąż było niezmienne: „Czy moje ofiary wystarczą, by zadowolić Dzieciątko Jezus?” I w ten sposób tygodnie Adwentu były poświęcone na przygotowanie i oczekiwanie… tak jak być powinny.

Stopniowo pusty żłób napełniał się słomą wraz z ustawianiem sceny dla niebiańskiego Gościa. Wieczorem 23 grudnia mój ojciec zawieszał kurtynę nad drzwiami naszego salonu, który, jeśli słoma była wystarczająco spiętrzona, miał zostać przekształcony w „bożonarodzeniowy pokój” przez samo Dzieciątko Jezus w środku nocy.

Potem szliśmy spać, było to z pozoru niewykonalne zadanie.

Ranki wigilijne, które pamiętam, były naznaczone kombinacją radości i cudu. Dzieci wciąż w swoich piżamach ledwo mogły wyszeptać słowa do osobliwie wyczerpanej matki: „Czy On przyszedł?”

Przez cały dzień nie pozwalano nam zbliżyć się do zasłony, aby nikt nie poddał się pokusie „zerknięcia”, co mogłoby spowodować natychmiastowe zniknięcie tego, co przyniosło Christkind. Życie od świtu do zmierzchu Wigilii Bożego Narodzenia polegało na samodyscyplinie.

Po całym dniu pracy, drzemki i pomocy przy sprzątaniu domu nadchodził w końcu oczekiwany czas godziny 7 po południu. Zbieraliśmy się w przedpokoju i śpiewaliśmy kolędy w blasku świec, następnie nasza matka czytała na głos historię, która zawsze zaczynała się tak samo: „W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta…”. Kiedy słuchaliśmy, ojciec znikał w „bożonarodzeniowym pokoju”, aby zdjąć zasłonę i przyjrzeć się ostatecznym przygotowaniom do świętego rytuału. Tylko on był godny „przejąć” Christkind. Oczekiwanie wydawało się nie mieć końca. Wtedy nagle słyszeliśmy jego głos z ciemności: „Chodźcie dzieci, Dzieciątko Jezus przyszło”.

Poprowadziliśmy naszą oświetloną świecami procesję z przedpokoju do salonu, śpiewając słowa starej niemieckiej kolędy: Ihr Kinderlein, kommet, O kommet doch all! Zur Krippe her kommet in Bethlehems Stall.

Zbieraliśmy się wokół mojego ojca, który teraz klęczał pod sceną narodzin. Robiliśmy co w naszej mocy, aby nie wyciągać naszych szyi i nie patrzeć na przyciemnioną choinkę i na to, co mogło pod nią leżeć. Każde dziecko umieszczało figurkę do sceny narodzenia, a najmłodsze kładło Dziecię do żłóbka. Następnie odmawialiśmy modlitwę, śpiewaliśmy cicho kolędy i wspominaliśmy zmarłą rodzinę, a ojciec mówił o cudownej rzeczy, która wydarzyła się dawno temu „o północy w Betlejem przy przenikliwym chłodzie”.

Wciąż widzę obsadę sceny z Betlejem skąpaną w ciepłym, spokojnym blasku i wydaje mi się ona tak realna, jak gdybym sam był tym pasterzem spoglądającym ze wzgórza nad Betlejem. Słyszę ciche głosy ojca i matki, kiedy modlą się i śpiewają temu samemu królewskiemu Dzieciątku, którego wielbili pasterze i aniołowie przed wiekami. Ta święta chwila była jak portal w czasie, kiedy podróżowanie z powrotem do miasta Dawida wydawało się wówczas nie tylko możliwe, ale jak najbardziej realne.

Te dawne wigilie świąt Bożego Narodzenia pozostają trzydzieści pięć lat później wciąż żywe w mojej pamięci. A prezenty pod choinką? Nie pamiętam wielu z nich. Nie było wątpliwości, o co chodziło w Boże Narodzenie – mogliśmy poczuć to w głębi naszych młodych dusz; mogliśmy to zobaczyć we łzach, które formowały się w oczach ojca, gdy modlił się głośno; mogliśmy to usłyszeć w głosie matki, śpiewającej cicho – cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom wszem.

Boże Narodzenie było o Dzieciątku, Maryi, Józefie, pasterzach, aniołach i Betlejem. Było to coś tak potężnego, że mogło nawet spowodować, że głos naszego ojca drżał w ciemności, gdy wyjaśniał kim jest Dzieciątko i czego oczekuje od nas. Wiedzieliśmy, że Chrystus jest prawdziwy, ponieważ nasz ojciec i matka klęczeli na podłodze przed żłóbkiem… modląc się do Niego.

Chwilę później, magia Bożego Narodzenia – święto, celebracja katolickiej rodziny – wybuchła triumfalnie. Majestatyczne drzewo zostało oświetlone; było śpiewanie i były tańce; miseczki orzechów i cukierków, specjalnie dostarczane przez samo Dzieciątko Jezus, wydawały się pojawiać znikąd. I tam, pod choinką były prezenty – przedostatnia faza rytuału. Przyszedł. Przyniósł małe nagrody za wysiłki podejmowane w Adwencie. Rodzina była razem, zjednoczona w miłości dla siebie nawzajem i wobec Dziecka – Króla, którego ceniliśmy całym sercem.

Musisz zrozumieć, moi rodzice nie mieli pieniędzy. A jednak, w jakiś sposób, Boże Narodzenie przychodziło rok po roku i było odpowiednie dla Króla! To była część cudu. Ale to był dopiero początek. Zabawki i dobre rzeczy do zjedzenia zostały odłożone na bok, aby cieszyć się nimi w każdym z dwunastu dni Bożego Narodzenia. Teraz miała być celebrowana dusza wigilii świąt Bożego Narodzenia.

Płaszcze i kapelusze, rękawiczki i szaliki stanowiły kolejny porządek. Stary wóz jęczał na mroźnym, nocnym powietrzu, kiedy ojciec przekręcał kluczyk w stacyjce. Dziewiątka dzieci została załadowana, a chwilę później maluchy spoglądały przez oszronione szyby w nadziei, że dostrzegą gwiazdę betlejemską w drodze na Nocną Mszę.

Byłby to dzień Bożego Narodzenia, zanim ta noc zakończyłaby się spokojnym zamknięciem w słabo oświetlonym kościele wypełnionym zapachem sosnowych igieł, wosku i kadzideł. Niedługo przed tym jak na Wschodzie rozbłysło pierwsze światło Bożego Narodzenia, usypiające dzieci wpełzły do chłodnych łóżek i były tak bardzo zadowolone, jak zadowolone dziecko może być po tej stronie bramy Nieba. I czemu nie! Chrystus się rodzi!

 

I tak to się dzieje…

Lata minęły tak szybko od czasów dzieciństwa, że nie mogę uwierzyć, że pięcioro maluchów, które w każdą wigilię przychodzą do mojego salonu, są moimi własnymi i że mój ukochany ojciec i jedna siostra nie są już z nami i że reszta postarzała się bardziej, niż byśmy chcieli przyznać. Ale o dziwo, Dzieciątko Jezus pozostaje niezmienione i niezmiennie. Zawsze młody, zawsze nowy, On jest taki sam jak wtedy. Wyobraźnia moich dzieci jest przez Niego tak urzeczona, jak wtedy moja. Życie idzie naprzód, ale jakoś Boże Narodzenie to jedyna rzecz, która pozostaje taka sama.

Nie trzeba dodawać, że Jego północna wizyta w wigilię jest punktem kulminacyjnym roku dla moich dzieci. Dlaczego? Ponieważ, jak widzę, ten stary europejski zwyczaj bożonarodzeniowy jest głęboko katolicki. Nie ma w tym nic z plastikowego banana ani z innych przekrętów! Dzieci nie uczą się utożsamiać Bożego Narodzenia z nikczemnym konsumpcjonizmem lub bezbożnym purytanizmem. Są uczeni tajemnicy narodzin Chrystusa i znaczenia obchodzenia tego Święta. Adwent jest najistotniejszą częścią tego procesu, nawet gdy jego punktem kulminacyjnym jest Msza o północy.

Nawet teraz moje własne dzieci – idące śladami swoich małych, katolickich braci ze starego świata – handlują codziennymi aktami dobroci i cnotą za małe kawałki słomy, które są z miłością chowane w pustym żłobie. Na jedną noc Dziecko z Betlejem przekształci ich domy i ich dusze w miejsce godne Króla. Przez kilka cudownych chwil życie stanie w całkowitym bezruchu, a granica między światem fizycznym a duchowym stanie się miłosiernie zaciemniona.

Christkind tworzy u dzieci nierozerwalną wieź między radością Bożego Narodzenia – która celebruje Jego narodziny – a samą wiarą katolicką, która jest Jego największym darem. W prawdziwą świąteczną radość oboje stają się jednym, a właściwe świętowanie Dnia Świętego zasadza nasiona Wiary w małym ogrodzie dziecięcych dusz, nawet wtedy, gdy krzyczą z radości. Wraz z wiekiem ich wiara w Christkind ulega przemianie w sposób naturalny w wiarę w Rzeczywistą Obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie – co stanowi prawdziwe znaczenie Bożego Narodzenia.

Nie ma podstępu w zwyczaju Christkind, ponieważ nie ma podstępu w samym Dzieciątku Jezus. Zstąpił na ziemię w wigilię; Jego Opatrzność zapewnia wszystko, czego potrzebujemy w życiu; i On istnieje równie pewnie, jak my. Urodził się, ma matkę, którą wszyscy znamy i kochamy i często przychodzi do nas podczas Mszy św. – Mszy Chrystusowej. Przychodzi do nas w Boże Narodzenie. Czy upadły człowiek miał kiedykolwiek więcej powodów do świętowania lub ucztowania niż teraz? Cieszmy się i radujmy. Wesołych Świąt dla wszystkich! Chrystus się rodzi!

Niech w te święta Bożego Narodzenia łaska Dzieciątka Jezus będzie wraz z wszystkimi czytelnikami „The Remnant” i niech pobłogosławi wszystkich szczęśliwym i świętym Nowym Rokiem!

 

Tłumaczenie: Piotr Błażejczak