Najbardziej radykalni tradycjonaliści

Autor: Patrick Archbold
Źródło: The Remnant

Jeśli spędziłeś chociaż parę chwil w Internecie pośród katolików, spotkałeś się zapewne z pejoratywnym określeniem „Rad Trad” albo „radykalny tradycjonalista”. Jest to ekskluzywny klub, w który zostałem w jakiś sposób wprowadzony, chociaż nie pamiętam żebym o to kiedykolwiek aplikował. Ludzie! A te składki… składki są olbrzymiej wysokości.

Jak większość z nas wie, „Rad Trad” rozumie się jako zniewagę, sposób oddzielania katolików, jak też, będąc szczerym, oczernianie grupy dobrych katolików, którzy próbują praktykować swoją wiarę w sposób podobny do tego, jak katolicy zawsze ją praktykowali. Szufladkuje się ich jako osądzających, świętszych od papieża, pelagian, prometeuszy, nienawidzących miłosierdzia i dowodem na to wszystko jest jakiś komentarz napisany przez jakiegoś faceta, na jakiejś stronie, który okazał się przesadny i niegrzeczny. Tak więc jesteście jak ten facet. Bo tak.

Ja z kolei widzę coś zupełnie innego. W moim stosunkowo krótkim stażu bycia w obozie tradycjonalistów, dostrzegam oblicze najbardziej prawdziwego radykalnego tradycjonalizmu i jest to coś, czemu należy się przyjrzeć.

Widzę wiernych katolików wytrwale przechodzących przez ten kryzys bez uciekania i bez krzyku. W środku tego wiru, pozostają dobroduszni, kochający i cierpliwi. Modlą się każdego dnia różańcem za papieża i za hierarchów Kościoła, nawet jeśli rozpoznają głębokość kryzysu spowodowanego przez tych ludzi.

Słyszą regularne doniesienia nt. wypowiedzi hierarchów i papieży, którzy obrażają ich religijność, ich wielkość rodziny, a czasami także ich samą wiarę. Ale oni nadstawiają drugi policzek, jak polecił Chrystus.

Ci katolicy nie tylko stawiają opór antykatolickiemu aggiornamento [z wł. uwspółcześnienie – przyp. tłum.], które wybebesza aktualnie Kościół, ale także niewierzącym oraz tym łatwym drogom, które niewiara przynosi. Odrzucają łatwy neomodernizm, podobnie jak nie przyjmują sedewakantyzmu w jakiejkolwiek formie. Mimo, że widzą katastrofalnie ostrożne decyzje nowoczesnych papieży, których kulminację widać w aktualnym pontyfikacie, nawet jeśli widzą że zwyczajne Magisterium zostało tak powykręcane żeby zaszkodzić wierze przez nikogo innego, jak samego papieża, nie odrzucają papiestwa i jego praw.

W jakiś sposób udaje im się nie odrzucać zwyczajnego Magisterium, nawet jeśli oznacza to dla nich codzienne zmagania by zrozumieć, co się z nim stało. Nie obierają łatwej drogi, każdego dnia modlą o kierownictwo w tym, jak wierny katolik ma realizować obsequium religiosum, czyli obowiązek poddania woli i intelektu, żyjąc w Kościele, który oszalał. Każdego dnia starają się odróżniać, łagodnie, ale z męstwem, to za czym można podążać, od tego, czego realizować absolutnie nie wolno.

I robią to codziennie. I przeważnie są w tym sami. To może być najbardziej niesamowity aspekt tego rzeczywiście radykalnego katolicyzmu. Oni wiedzą, że są sami i że nikt nie przyjdzie im z pomocą, aby ich uratować. Ale nadal to robią.

Położyli wielką wiarę i nadzieję w papieżu Benedykcie, ale okazało się że ta nadzieja legła w gruzach. To opuszczenie owczarni przez Papieża Emeryta, było tym bardziej złe, ponieważ papież nie mógł znieść myśli o kolejnej, długiej podróży. Słyszeli o tych rzeczach jako ci, którzy pakują swoje dzieci co niedzielę do samochodu i jadą, czasami przez wiele godzin, po to aby ich dzieci mogły uczestniczyć w tym, co przez wieki katolicy mieli zapewnione: w niezafałszowanej wierze i liturgii. Ale oni ciągle to robią. Samotni i niekochani przez ich własny Kościół.

Widzą oni tych nielicznych hierarchów, którzy są gotowi wyrazić choćby najpotulniejsze słowa na rzecz tradycji, za co są publicznie upominani i zawstydzani przez obecnego papieża. A co gorsza, widzą również tych, którzy mieli być silni, a wybrali milczenie.

Poznałem kilku godnych uwagi i kompetentnych ludzi; ciężko pracujących, wykształconych i zdolnych, którzy mogliby użyć swoich talentów aby mieć baseny i BMW, a którzy rezygnują z fortuny i szacunku na rzecz codziennego głoszenia niepopularnych prawd, nawet za cenę kpin ze strony swoich współwyznawców.

Widzę ich wszystkich trwających, mimo że sytuacja zdaje się beznadziejna, nawet biorąc pod uwagę fakt, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła. Szczerze wierzą, że Chrystus wypełni swoją obietnicę, nawet w obliczu tej aktualnej nawałnicy.

Czasami myślę, że to jest sedno tego wszystkiego. Że wierny ostatek [remnant – przyp. tłum] musi dojść do wniosku, że nie będzie uratowany z tego kryzysu przy pomocy zwykłych środków. Że to nie ‘Opcja benedyktyńska’, czy żadne inne, naturalne rozwiązanie, zdoła nas uratować. Że biskupi nie wystąpią masowo i nie powiedzą „Dość!!”. Że nigdy nie będziemy uratowani z tego kryzysu za pomocą własnej siły i według własnych rozwiązań. Że to Bóg raczy nas uratować, kiedy zdamy sobie sprawę, że sami siebie nie uratujemy.

W obliczu tego wszystkiego, pośród tych wszystkich udręk, pośród całej tej samotności, ci najbardziej radykalni z tradycjonalistów, ci katolicy, zachowują wiarę i miłość.

Ci wierni katolicy, trwający przy tych wszystkich próbach i doświadczeniach, są najbardziej radykalnymi tradycjonalistami. Jestem zaszczycony tym, że ich znam.

Tłumaczenie: Piotr Błażejczak