Autor: Piotr Błażejczak
Sytuacja we współczesnym Kościele, którą aktualnie obserwujemy, nie jest jakimś nagłym kryzysem, który wziął się znikąd. Tak jak określiła to Hilary White w swoim eseju „Jak wyjść z Matrixu o własnych siłach” jest to logiczny wniosek, logiczna konsekwencja zmian, które zostały wprowadzone w Kościele w XX wieku. Trudno jest określić jedną, jedyną przyczynę tego co się stało wraz z Vaticanum II, jest to raczej składowa różnych problemów, z którymi zmagał się Kościół, a które to doszły do głosu na i po soborze. Niektóre z nich możemy poznać na razie jedynie przez poszlaki, jak wpływy wolnomularstwa, czy komunizmu, na kształt postanowień Soboru Watykańskiego II i posoborowych manewrów Kościoła. Z drugiej strony mamy potępiany przez papieży przedsoborowych liberalizm i modernizm i do tego ostatniego chciałbym nawiązać.
Papież św. Pius X zauważył to wielkie zagrożenie modernizmem, które zaczęło się szerzyć wewnątrz Kościoła. W 1907 roku ukazała się jego encyklika Pascendi Dominici Gregis traktująca o zasadach modernistów, w której nie tylko opisana jest ta „synteza wszystkich herezji”, ale również podane są środki zaradcze. Pius X zobowiązał biskupów do jej aktywnego zwalczania i wskazał konkretne obszary działań, na których powinni się skupić. Oprócz tego został wydany dekret Lamentabili sane exitu i przedstawiona w motu proprio Sacrorum antistitum Przysięga antymodernistyczna. Pewnie niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że od 1910 roku ta przysięga była obowiązkowo składana przez wszystkich księży i biskupów przed święceniami oraz przez nauczycieli religii i profesorów w seminariach duchownych. Pokazuje to, że Pius X nie tylko martwił się o swoje czasy, ale również obawiał się o przyszłość Kościoła, widząc zapewne rozpowszechniające się tendencje modernistyczne wśród teologów (tzw. nowa teologia) i duchownych. Logicznym się wydaje, że Przysięga antymodernistyczna była zabezpieczeniem dla przyszłości Kościoła, dla Jego jednej, prawdziwej i zbawczej Wiary, na której tylko można budować rzeczywistą jedność w Kościele. Treść tej przysięgi jest następująca:
Ja N. przyjmuję niezachwianie, tak w ogólności, jak w każdym szczególe, to wszystko, co określił, orzekł i oświadczył nieomylny Urząd Nauczycielski Kościoła.
Najpierw wyznaję, że Boga, początek i koniec wszechrzeczy, można poznać w sposób pewny, a zatem i dowieść Jego istnienia, naturalnym światłem rozumu w oparciu o świat stworzony, to jest z widzialnych dzieł stworzenia, jako przyczynę przez skutki.
Po drugie: zewnętrzne dowody Objawienia, to jest fakty Boże, przede wszystkim zaś cuda i proroctwa, przyjmuję i uznaję za całkiem pewne oznaki Boskiego pochodzenia religii chrześcijańskiej i uważam je za najzupełniej odpowiednie dla umysłowości wszystkich czasów i ludzi, nie wyłączając ludzi współczesnych.
Po trzecie: mocno też wierzę że Kościół, stróż i nauczyciel słowa objawionego, został wprost i bezpośrednio założony przez samego prawdziwego i historycznego Chrystusa, kiedy pośród nas przebywał, i że tenże Kościół zbudowany jest na Piotrze, głowie hierarchii apostolskiej, i na jego następcach po wszystkie czasy.
Po czwarte: szczerze przyjmuję naukę wiary przekazaną nam od Apostołów przez prawowiernych Ojców, w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu. Przeto całkowicie odrzucam jako herezję zmyśloną teorię ewolucji dogmatów, które z jednego znaczenia przechodziłyby w drugie, różne od tego, jakiego Kościół trzymał się poprzednio. Potępiam również wszelki błąd, który w miejsce Boskiego depozytu wiary, jaki Chrystus powierzył swej Oblubienicy do wiernego przechowywania, podstawia… twory świadomości ludzkiej, które zrodzone z biegiem czasu przez wysiłek ludzi – nadal w nieokreślonym postępie mają się doskonalić.
Po piąte: z wszelką pewnością utrzymuję i szczerze wyznaję, że wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym, wyłaniającym się z głębin podświadomości pod wpływem serca i pod działaniem dobrze usposobionej woli, lecz prawdziwym rozumowym uznaniem prawdy przyjętej z zewnątrz ze słuchania, mocą którego wszystko to, co powiedział, zaświadczył i objawił Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz, uznajemy za prawdę dla powagi Boga najbardziej prawdomównego.
Poddaję się też z należytym uszanowaniem i całym sercem wyrokom potępienia, orzeczeniom i wszystkim przepisom zawartym w encyklice Pascendi i dekrecie Lamentabili, zwłaszcza co się tyczy tzw. historii dogmatów.
Również odrzucam błąd tych, którzy twierdzą, że wiara podana przez Kościół katolicki może się sprzeciwiać historii i że katolickich dogmatów, tak jak je obecnie rozumiemy, nie można pogodzić z dokładniejszą znajomością początków religii chrześcijańskiej.
Potępiam również i odrzucam zdanie tych, którzy mówią, że wykształcony chrześcijanin występuje w podwójnej roli: jednej człowieka wierzącego, a drugiej historyka, jak gdyby wolno było historykowi trzymać się tego, co się sprzeciwia przekonaniom wierzącego, albo stawiać przesłanki, z których wynikałoby, że dogmaty są albo błędne, albo wątpliwe – byleby tylko wprost im się nie przeczyło.
Potępiam również ten sposób rozumienia i wykładu Pisma św., który pomijając Tradycję Kościoła, analogię wiary i normy podane przez Stolicę Apostolską, przyjmuje wymysły racjonalistów w sposób zarówno niedozwolony, jak i lekkomyślny, a krytykę tekstu uznaje za jedyną i najwyższą regułę.
Odrzucam również zdanie tych, którzy twierdzą, że ten, co wykłada historię teologii lub o tym przedmiocie pisze, powinien najpierw odłożyć na bok wszelkie uprzednie opinie, tak co do nadprzyrodzonego początku katolickiej Tradycji jak co do obiecanej przez Boga pomocy w dziele wiecznego przechowywania wszelkiej objawionej prawdy; nadto że pisma poszczególnych Ojców należy wykładać według samych tylko zasad naukowych z pominięciem wszelkiej powagi nadprzyrodzonej i z taką swobodą sądu, z jaką zwykło się badać jakiekolwiek dokumenty świeckie.
W końcu wreszcie ogólnie oświadczam, że jestem najzupełniej przeciwny błędowi modernistów twierdzących, że w świętej Tradycji nie ma nic Bożego, albo – co daleko gorsze – pojmujących pierwiastek Boży w znaczeniu panteistycznym, tak iż nic nie pozostaje z Tradycji katolickiej poza tym suchym i prostym faktem, podległym na równi z innymi dociekaniom historycznym, że byli ludzie, którzy szkołę założoną przez Chrystusa i Jego Apostołów rozwijali w następnych wiekach swą gorliwą działalnością, zręcznością i zdolnościami.
Przeto usilnie się trzymam i do ostatniego tchu trzymać się będę wiary Ojców w niezawodny charyzmat prawdy, który jest, był i zawsze pozostanie w „sukcesji biskupstwa od Apostołów” [Św. Ireneusz, Adv. haer. IV, 26 – PG 7, 1053 C]; a to nie w tym celu, by trzymać się tego, co może się wydawać lepsze i bardziej odpowiednie dla stopy kultury danego wieku, lecz aby nigdy inaczej nie rozumieć absolutnej i niezmiennej prawdy głoszonej od początku przez Apostołów.
Ślubuję, iż to wszystko wiernie, nieskażenie i szczerze zachowam i nienaruszenie tego przestrzegać będę i że nigdy od tego nie odstąpię, czy to w nauczaniu. czy w jakikolwiek inny sposób mową lub pismem. Tak ślubuję, tak przysięgam, tak niech mi dopomoże Bóg i ta święta Boża Ewangelia.
[Źródło]
Mocna rzecz, prawda? Powiem tak, księdzu który złożyłby z serca i przekonania taką przysięgę powierzyłbym kwestię mojego zbawienia i dałbym mu się duchowo poprowadzić. Dalej, byłbym spokojny o Kościół, gdyby hierarchowie ślubowali i realizowali w swojej posłudze te śluby.
Powyższa przysięga jest kompleksowym podejściem do sprawy „syntezy wszystkich herezji” i zabezpieczeniem dobra wierzących, którzy trafiają pod opiekę kapłana i dobra Kościoła, który musi być wolny od wszystkich herezji, aby przekazywać prawdziwą wiarę katolicką i zgodnie z nią kształtować ludzkie sumienia.
Wszystko brzmi znakomicie, jednak tej przysięgi już się nie składa. Po Soborze Watykańskim II, 17 lipca 1967 r., została ona zastąpiona Wyznaniem wiary. Dla porównania przedstawię pełną treść:
Ja N.N. wiarą mocną wierzę we wszystkie i poszczególne prawdy zawarte w Symbolu wiary i wyznaję je, a mianowicie:
Wierzę w jednego Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. I w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Zrodzony a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało. On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem. Ukrzyżowany również za nas, pod Poncjuszem Piłatem został umęczony i pogrzebany. I zmartwychwstał dnia trzeciego, jak oznajmia Pismo. I wstąpił do nieba; siedzi po prawicy Ojca. I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych, a Królestwu Jego nie będzie końca. Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, który od Ojca i Syna pochodzi. Który z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę; który mówił przez Proroków.
Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Wyznaję jeden Chrzest na odpuszczenie grzechów. I oczekuję wskrzeszenia umarłych. I życia wiecznego w przyszłym świecie. Amen.
Wierzę również mocno w to, co jest zawarte w słowie Bożym, spisanym lub przekazanym przez Tradycję, a co Kościół, jako objawione przez Boga, podaje do wierzenia, tak w Nauczaniu uroczystym, jak i w zwyczajnym Nauczaniu powszechnym.
Z przekonaniem przyjmuję i uznaję również wszystkie i poszczególne prawdy, które Kościół w sprawach wiary i moralności podaje w sposób ostateczny.
Przyjmuję nadto z religijnym posłuszeństwem woli i umysłu naukę głoszoną przez Papieża czy też przez Kolegium Biskupów sprawujących autentyczny Urząd Nauczycielski, także wtedy, gdy nie jest ona podawana z intencją definitywnego jej określenia.
[Źródło]
Wychodzi na to, że mieliśmy papieża, który rozpoznał zagrożenie, opisał je, zobowiązał biskupów do przeciwdziałania i następnie rozpostarł nad Kościołem ochronę w postaci Przysięgi antymodernistycznej. Jednak po 50 latach od tego momentu przyszedł Sobór Watykański II, który, będąc z pozoru soborem pastoralnym, dokonał rewolucji w nauczaniu Kościoła, a następnie, zaraz po nim, podmieniono Przysięgę antymodernistyczną „letnim” Wyznaniem wiary. Czy zagrożenie nie było już aktualne w 1967 roku? Samo Vaticanum II świadczy inaczej, a to, co przeżywamy teraz, jest tego apogeum. John J. Arechiga w artykule „July 17, 1967 – A Day That Will Live In Modernist Infamy” pisze o dniu 17 lipca 1967 r., jako o dniu w którym zakończył się tradycyjny katolicyzm. Śluzy antymodernistyczne zostały otwarte, a herezja mogła w pełni przeniknąć do Kościoła, zaczynając oczywiście od głowy, czyli duchownych i teologów.
Dobrym pomysłem i ćwiczeniem jest uważne przeczytanie trzech dokumentów, o których pisałem powyżej, i poszukanie w rzeczywistości współczesnego Kościoła herezji modernizmu. W nauczaniu posoborowym, myśleniu kleru, popularnych kaznodziei i teologów, świeckich, we wspólnotach i zakonach, w książkach i czasopismach rzekomo katolickich. Nie zatrzymujmy się jednak na przerażeniu, bo nie mamy na to wszystko zbyt wielkiego wpływu. Naprawę powinniśmy zacząć od nas samych, naszych rodzin i najbliższego otoczenia, także duchownego. Rozwiązania i kierunki podsuwa nam sam papież św. Pius X.