Romano Amerio: Kryzys kapłaństwa

Od Redakcji: Dzięki uprzejmości Wydawnictwa ANTYK – Marcin Dybowski, umieszczam na stronie przedruk rozdziału VII wydanej oryginalnie w 1985 r. książki autorstwa Romano Amerio pt. „Iota Unum. Analiza zmian w Kościele katolickim”. Książkę można zamówić na stronie wydawnictwa.

 

KRYZYS KAPŁAŃSTWA

 

79. Odejścia księży.

Statystyki jednoznacznie wskazują na spadek liczby kapłanów[1]. Nic tu nie pomogła niechęć Pawła VI do poświęcania uwagi temu, co stanowi utrapienie bądź zmartwienie dla Kościoła. Wspominając w 1971 roku w homilii wygłoszonej podczas liturgii Wielkiego Czwartku o dramacie Człowieka-Boga opuszczonego przez swoich uczniów i zdradzonego przez przyjaciela, Papież przeszedł od postaci Judasza do zjawiska apostazji księży. Najpierw jednak zastrzegł, że zawsze „trzeba dokonywać rozróżnień; trzeba rozumieć, współczuć, przebaczać; trzeba pozostawać czujnym; a nade wszystko trzeba miłować”. Ale za chwilę, zwracając się do kapłanów odchodzących od Kościoła, tych „nieszczęśników lub dezerterów”, powiedział o „niskich, przyziemnych motywacjach”, jakie nimi kierują i wyraził ubolewanie z powodu ich „moralnej miernoty, która skłoniła ich do tego, by uznać za naturalne i rozsądne złamanie przysięgi, do której przystępowali przecież świadomie i po długim namyśle” (OR z 10 kwietnia 1971; DC nr 1585, str. 411). Wobec oczywistości sytuacji Papież nie był w stanie zaprzeczyć grzechowi, jakim jest apostazja, ale starał się ją pozbawić wyrazistości, m.in. mówiąc o „nieszczęśnikach lub dezerterach”. Tymczasem dezercja nie jest alternatywą dla nieszczęścia. Raczej jest tak, że renegaci są nieszczęśliwi właśnie z powodu ich odstępstwa.

Z kolei zwracając się w dniu 10 lutego 1978 r. do duchowieństwa świeckiego i zakonnego diecezji rzymskiej Papież powiedział: „Statystyki nas przytłaczają, a każdy indywidualny przypadek wywołuje u nas konsternację. [Stojące za taką decyzją] motywacje domagają się szacunku i współczucia, lecz zarazem sprawiają nam ogromny ból. Los tych słabych, którzy znaleźli w sobie dość siły, by sprzeniewierzyć się swemu powołaniu, napełnia nas rozterką.” Następnie Papież mówi o „manii laicyzacji”, która pozbawiła tradycyjny wizerunek kapłana aury sacrum” i która w wyniku niesamowitego procesu „zdołała wyrwać z niektórych serc nabożny szacunek, jaki należy się osobie duchownej” (OR z 11 lutego 1978; DC, 1737, str. 203). Przygnębienie Papieża wynika z zatrważających statystyk, ale też z rozmiarów zepsucia, jakie ujawnia omawiane tu zjawisko. I nie chodzi tu przede wszystkim o rozwiązłość niektórych księży naruszających celibat, bo do tego dochodziło również w poprzednich epokach (jednak bez apostazji). Rzecz idzie tu o inne zepsucie, polegające na porzucaniu stanu kapłańskiego, by w jakimś buntowniczym porywie zrobić z księdza kogoś, kim on nie jest – poniekąd „antyksiędza” – przy czym ów nowy stan próbuje zachować swoistą tożsamość z dawnym. Tymczasem jasne jest, że po zmianie stanu tożsamość jest już tylko werbalna.

Co się tyczy statystyk, godzi się przypomnieć, że porzucenie kapłaństwa (które z uwagi na otrzymane święcenia jest czymś niedopuszczalnym) występuje w dwóch formach – tj. w drodze dyspensy Stolicy Apostolskiej albo w drodze jednostronnego zerwania więzi z Kościołem. Ta druga forma też nie jest czymś całkowicie nowym. Podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej na 29 tys. księży 24 tysiące dokonały aktu apostazji. To samo dotyczyło 21 spośród 83 biskupów. Z tych 21 biskupów dziesięciu ożeniło się[2]. Również za Piusa X niemało było takich, którzy zrzucili sutannę – już to w pędzie do niezależności, już to powołując się na względy sumienia i wiary. Jednak aż do Soboru Watykańskiego II zjawisko to pozostawało marginalne: każdy tego rodzaju przypadek wywoływał zgorszenie lub sensację, a postać księdza-apostaty weszła na trwałe do literatury.

Specyfika apostazji księży w okresie posoborowym nie wynika z niezwykłej skali zjawiska, lecz ze sposobu traktowania owej kwestii przez Stolicę Apostolską, która zaczęła być o wiele bardziej skora do udzielania dyspensy. Przypomnijmy, że jej skutkiem jest unieważnienie święceń kapłańskich. Tym samym zostaje odebrane byłemu księdzu prawo do sprawowania posługi kapłańskiej, ale przysługują mu wszelkie prawa i obowiązki przewidziane dla osób świeckich. Dawniej zdegradowanie księdza do rangi osoby świeckiej zdarzało się niezwykle rzadko. Równie sporadycznie udzielał Papież dyspensy „tytułem łaski”, ze względu na brak zgody zainteresowanego w momencie otrzymywania święceń, co można porównać do analogicznego kryterium branego pod uwagę przy stwierdzaniu nieważności małżeństw. W historii Kościoła – oprócz okresu Rewolucji Francuskiej – niewiele było przypadków biskupów-apostatów. Głośna była sprawa JE Vergerio, ordynariusza Capo Istria, w czasach Soboru Trydenckiego, Dominisa, arcybiskupa Spalato (dzisiejszy Split) za Pawła VI, Sedlnitzkiego, biskupa wrocławskiego, za Grzegorza XVI, wreszcie – po upływie mniej więcej stu lat, kiedy takie przypadki nie miały w ogóle miejsca – JE Mario Radavero, biskupa pomocniczego Limy; zdążył on wcześniej wziąć udział w Soborze Watykańskim II (por. OR z 23 marca 1969; DC, 1538, str. 390).

80. Kanoniczna legalizacja wiarołomstwa księży.

Nowość zjawiska odchodzenia księży polega nie tyle na niewspółmiernie dużej liczbie takich przypadków w porównaniu z poprzednimi okresami dziejów Kościoła, co na zmianie sposobu, w jaki Kościół hierarchiczny patrzy na to zjawisko i na nie reaguje[3]. Właściwie nie zachodzą dziś takie fakty, które nie miałyby miejsca również w przeszłości. Moglibyśmy więc powtórzyć za pewnym łacińskim autorem komedii: Nihil est iam factum quod non factum sit prius. Natomiast elementem, który wnosi coś nowego, jest ocena moralna tychże faktów, dokonywana przez ludzki umysł. Tylko na tej podstawie można próbować określić istotny kierunek historycznych procesów.

Oczywiście, również masowość omawianego zjawiska musiała martwić Papieża. Ale udzielanie dyspens – co dawniej było czymś absolutnie sporadycznym, zaś od pewnego czasu zaczyna przypominać działanie rutynowe – nadaje czynowi, jakim jest porzucenie przez księdza jego stanu kapłańskiego, zgoła inny wydźwięk moralny i prawny, zdejmując zeń odium rzeczy haniebnej. Pewien wysoki dostojnik Kurii rzymskiej, który z racji swych funkcji zajmował się tą problematyką, powiedział mi kiedyś na osobności, że owa praktyka „redukowania” księdza do statusu osoby świeckiej, stosowana nader często w latach 1964-78, była przedtem czymś tak wyjątkowym, że nawet wśród duchowieństwa niewielu zdawało sobie w ogóle sprawę, że prawo kanoniczne dopuszcza taką możliwość. Z porównania danych zamieszczonych w Tabularum Statisticarum Collectio z 1969 r. i w Annuarium Statisticum Ecclesiæ (Rocznik Statystyczny Kościoła) z 1976 r. wynika, że na przestrzeni owych siedmiu lat liczba księży zmalała z 413 tys. do 343 tys., a liczba zakonników z 208 tys. do 165 tys. Jak podają Roczniki, w 1973 r. stan kapłański porzuciło 3.690 księży, a 1978 roku 2.037 księży. Jednak od października 1978 r. na polecenie Jana Pawła II dyspensy właściwie przestały być udzielane[4]. To prawda, że w tamtym okresie odejścia księży spowodowały przerzedzenie się szeregów kleru; ale rzeczą zdecydowanie najgorszą była ich tak masowa legitymizacja poprzez dyspensy. Kodeks z 1917 r. (kan. 211-214) stanowił, że w wyniku redukcji do stanu laickiego duchowny traci urzędy, korzyści i przywileje duchowne, lecz obowiązuje go nadal celibat. Z tego obowiązku w myśl kanonu 214 zwolnieni byli jedynie ci, których święcenia zostały uznane za nieważne z uwagi na brak zgody. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że współczesne orzecznictwo Stolicy Apostolskiej za kryterium owego braku zgody przyjmuje już nie nastawienie zainteresowanego w momencie święceń, lecz niezdatność i moralny brak satysfakcji stwierdzony już w trakcie praktyki kapłańskiej. Podobne kryteria próbowały wprowadzić sądy diecezjalne w Stanach Zjednoczonych dla orzekania nieważności małżeństw, co ukrócił Paweł VI w 1977 roku. Gdyby przyjąć takie kryterium, sam fakt wystąpienia księdza o zwolnienie go z jego posługi wystarczyłby jako dowód, że zabrakło mu dojrzałości i że musiał być od początku niezdolny do wyrażenia w sposób ważny zgody, gdy przyjmował na siebie obowiązki kapłana. Przy okazji wykluczona zostaje późniejsza zmiana decyzji, czyli potwierdzenie ważności święceń (kan. 214), co kłóciłoby się z udzieleniem dyspensy. Za tym podejściem kryje się po pierwsze nieuznawanie wartości aktu moralnego dokonywanego z pełną świadomością w obliczu prawa i przed Bogiem, a po drugie hołdowanie zasadzie globalności (por. § 201-3) – bo jakby uchyla się odpowiedzialność w poszczególnych fazach działania woli, a równocześnie przypisuje się ją całości ludzkiego postępowania. Nie jest wykluczone, że spadek liczby powołań oraz mnożące się przypadki odejść księży, to konsekwencja przystępowania do święceń i podejmowania stosownych zobowiązań w sposób coraz częściej lekkomyślny, co pozbawia kapłaństwo takich jego cech, jak pełnia i wieczystość [ofiarowania]. A przecież w nich właśnie znajduje spełnienie to, co w ludzkiej naturze najszlachetniejsze. Bez wątpienia odejścia te – jak zresztą stwierdził Jan Paweł II – są „anty-znakiem, anty-świadectwem stanowiącym jeden z czynników, które osłabiają nadzieje rozbudzone przez Sobór” (OR z 20 maja 1979).

Kryzys kapłaństwa stał się przedmiotem wielu analiz i interpretacji, w ramach których jako główne wymienia się zwykle aspekty drugorzędne, eksponując stronę psychologiczno-społeczną, a zapominając o moralnej. Tymczasem najbardziej istotna jest właśnie etiologia owego zjawiska i jego osąd moralny. Należy tedy analizować je przede wszystkim na płaszczyźnie duchowej, zwracając uwagę na dwa wymiary.

Po pierwsze w wymiarze czysto naturalnym mamy tu do czynienia z degradacją wartości, jaką posiada wolność człowieka, gdyż uznaje się go za niezdolnego do związania się z czymś, co absolutne, a zdolnego do uwolnienia się od wszelkich zobowiązań. Jest to ten sam typ myślenia, jaki dochodzi do głosu w sprawie rozwodów – bo również za ich dopuszczeniem kryje się przekonanie o tym, że ludzka wola nie jest w stanie samej siebie związać, zobowiązać w sposób bezwarunkowy. To nic innego, jak negacja absolutu.

Po drugie na płaszczyźnie nadprzyrodzonej następuje zachwianie wiary: pojawia się bowiem wątpliwość co do absolutnego charakteru kapłańskiej posługi. Otóż nie można autentycznie poświęcić się absolutowi, czyli Bogu, jeśli sam akt poświęcenia (w momencie składania przysięgi) nie jest absolutny. To zachwianie, które mogłoby mieć tylko chwilowy i incydentalny charakter, jedynie się pogłębia wskutek dyspensy udzielanej przez władze kościelne. […] Ich pobłażliwość – wzmagająca stan niepewności – jest sama w sobie źródłem zgorszenia jako wyraz słabości moralnej i oznaka niskiego mniemania na temat godności kapłana. Ale jest czymś gorszącym również dlatego, że aż się prosi w owej sytuacji, żeby konfrontować „taryfę ulgową” udzielaną osobom duchownym z warunkami stawianymi osobom świeckim, gdy chodzi o nierozerwalność małżeństwa. Jan Paweł II na samym początku swego pontyfikatu położył zdecydowanie kres tym nadużyciom. Nadto Kongregacja ds. Doktryny Wiary wprowadziła swym aktem z 14 października 1980 r. (opublikowanym w Documentation catholique nr 1798 z grudnia 1980 i w Esprit et Vie z 1981 r., str. 77) surowe obostrzenia, wskutek czego udzielanie dyspensy stało się dopuszczalne tylko w dwóch przypadkach:

  • braku pełnej i świadomej zgody w momencie święceń;
  • błędu przełożonych w momencie dopuszczenia do święceń.

81. Próba reformy kapłaństwa.

Liczne próby zreformowania kapłaństwa, obecnie skwapliwie podchwytywane i nagłaśniane przez media, też nie są czymś nowym, gdyż na przestrzeni dziejów Kościoła dosyć często je podejmowano – przy czym na ogół propozycje reform były zgłaszane w duchu świadomie heterodoksyjnym (od Katarów aż po Braci Czeskich i Lutra), choć zdarzało się też, że wynikały one z naiwnego bądź niefrasobliwego podejścia do wiary, jak w przypadku słynnego kardynała Angelo Mai (SJ, 1782-1854), znacznie lepszego filologa niż teologa[5], który postulował, żeby każdy kapłan niezależnie od wieku mógł na swoją prośbę zostać zwolniony z obowiązków stanu duchownego. Ostatecznie motywy tych prób dają się zawsze sprowadzić do zanegowania istoty kapłaństwa. Wynikają one z jakiejś skłonności do przekraczania granic, przedefiniowania zasadniczych kategorii wiary.

Słychać utyskiwania, że kapłan ma jakoby „niższy status”, nie mogąc korzystać z pełni odpowiedzialności – więc żąda się dlań „przywrócenia prawa do samookreślenia”. Należy mu dać się żenić, podjąć pracę (choćby i w fabryce), zająć się wydawaniem książek, wyrażać publicznie własne przekonania[6]. Ta ostatnia sugestia fałszuje rzeczywistość, albowiem nigdy w przeszłości duchowni katoliccy nie zażywali tak daleko idącej swobody wypowiedzi. Księża mogą dziś wydawać książki bez pytania o zgodę swojego ordynariusza, składać oświadczenia, organizować zebrania kontestacyjne, na których formułowane są różne postulaty pod adresem władz kościelnych, wypowiadać się w radiu i w telewizji, demonstrować na ulicy przeciw decyzjom Papieża, występować wspólnie z innowiercami i brać udział w ich zgromadzeniach na zasadzie pełnoprawnego członka. Słowem, efekty poluzowania dyscypliny kanonicznej nie dały na siebie długo czekać. Trzeba dodać, że wielu księży występując z ambony nadużywa swojej władzy, głosząc swe własne, często płynne poglądy jako coś, co należy do kerygmatu Ewangelii i do doktryny Kościoła. Można więc rzec, że przepowiadają oni różne rzeczy sobie, lub że po prostu przepowiadają siebie. Skądinąd jest to typowo „klerykalny” grzech, znany również z przeszłości – z tym, że dawniej polegał on na mieszaniu religii z polityką, natomiast dziś jest najczęściej związany z chęcią zreformowania dogmatów i osłabienia hierarchicznej struktury kościelnej. Przeto można rzec, że dzisiejsi kapłani mają nie tylko władzę wynikającą ze święceń. Wielu stara się w sposób nieuprawniony rozszerzyć zakres swoich uprawnień, próbując podeprzeć własne opinie autorytetem Kościoła.

Ponadto należy zauważyć, że postulat owych księży, którzy pragną dysponować większą zdolnością decydowania o sobie i o swojej sytuacji (któryż człowiek ma w istocie rzeczy taką zdolność?) świadczy o słabnięciu wiary i zagubieniu poczucia godności kapłana. Jakże ten, który ma moc zjawić nam na ołtarzu Chrystusa, przemieniając w sakramencie Eucharystii chleb w Jego Przenajświętsze Ciało, który nadto ma władzę odpuszczania grzechów, czyli ratowania ludzkich dusz, może czuć się kimś gorszym, jakby ubezwłasnowolnionym? Chyba, że jego umysł uległ zamroczeniu, a jego wiara podupadła. Owo poczucie niższości wynika z tego, że niejeden ksiądz zatracił najistotniejszy sens kapłaństwa, którym jest niesienie ludziom sacrum. Stąd bierze się skłonność, by porównywać i zrównywać stan kapłański z dowolnym innym stanem – gdzie człowiekowi zdaje się, że dąży do samorealizacji, choć często uprawia po prostu autopromocję.

82. Krytyka krytyki kapłaństwa. – Don Mazzolari.

Słyszymy niejednokrotnie, że ksiądz doznaje cierpień, ponieważ otacza go wrogi świat, obojętny na jego posługę duszpasterską. Doprawdy, nie pasuje do dzisiejszego kapłana słowo psalmisty, które było mottem Soboru Watykańskiego I: „Euntes ibant et flebant, mittentes semina sua, venientes autem venient cum exsultatione, portantes manipulos suos.[7]” Dzisiejszy ksiądz płacze idąc siać i płacze wracając, bo nie niesie snopów, które radują jego serce. Zaiste, położenie księdza jest trudne, ale jest to trudność fundamentalna, nieusuwalna. Nie inaczej było z Apostołami. Nikt też nie obiecywał przyszłym księżom czegoś innego. Jakże obłudne jest to wskazywanie na „niezdrowe napięcie” między kapłaństwem a światem, gdy jednocześnie oskarża się o tryumfalizm czasy, kiedy wiara przeżywała swe apogeum – czasy, kiedy napięcie to nie było w ten sposób odczuwane: nie dlatego, że nie istniało, lecz dlatego, że wpisywało się w ogólną harmonię świata.

Don Mazzolari twierdzi, że „ksiądz żyje w ciągłej frustracji spowodowanej tym, że musi kierować do wiernych słowa zbyt wzniosłe, przerastające jego życiową praktykę: słowa, które go potępiają”. Ale przecież jest to charakterystyczne nie tylko dla sytuacji księdza. Ten rozdźwięk jest wpisany w kondycję każdego człowieka konfrontującego się z prawem moralnym, nie tylko ewangelicznym. Wystarczy umieć rozróżniać między porządkiem idealnym a porządkiem rzeczywistym (które to rozróżnienie jest konieczne w dziedzinie moralności, gdyż moralność, to dążenie do zbliżania obu tych porządków), by zdać sobie sprawę, że nikt nie może głosić zasad moralnych wskazując na swój własny przykład, gdyż niczyja cnota nie sięga ideału tkwiącego w doktrynie. Opieranie nauczania moralnego na czymś innym niż prawda prowadziłoby do uzależniania wartości, jaką przypisuje się treści nauczania, od doskonałości nauczyciela (jak to było w przypadku herezji Jana Husa). Wówczas przepowiadanie prawdy stałoby się niemożliwe. Gdyby kryterium pozwalającym księdzu głosić prawdy wiary był jego doskonały, dorastający do nieskazitelności doktryny poziom moralny, nawet najbardziej świątobliwy ksiądz musiałby zrezygnować z nauczania. Tymczasem konieczne jest, „by wielu, jeśli nie wszyscy, nauczali moralności wznoszącej się wyżej niż ich praktyka. Jest bowiem wymogiem urzędu nauczycielskiego […], aby ludzie słabi, nawet ulegający niekiedy żądzom, głosili surowe i doskonałe zasady moralne. Nie należy oskarżać ich o dwulicowość, gdyż wypełniają w ten sposób powierzone im posłannictwo, zaś to, co głoszą, głoszą z przekonaniem, nie kryjąc – a czasami dając tylko do zrozumienia – że sami dalecy są od doskonałości, jakiej nauczają. Jednak dziś często zdarza się, że poziom nauczania moralnego zostaje obniżony, tj. dostosowany do własnego standardu moralności, co jest dużym uchybieniem; ale bez urzędu nauczycielskiego stałoby się to regułą[8]”. Niedociągnięcia, jakimi obarczone jest życie i działalność kapłana, stanowią więc ilustrację szerszego zjawiska: jest to tylko przykład – jakich wiele – na to, jak dalece życie każdego człowieka odstaje od ideału. Świadomość tego powinna skłaniać do pokory, a nie do frustracji bądź lęku przed obnażeniem prawdy o sobie samym.

Nie zostaje przy tym ograniczony potencjał ani umniejszona rola, jaką spełnia człowiek realizujący swe powołanie kapłańskie, gdyż w ramach tej posługi może się on wykazać wszelkimi talentami, walorami osobistymi, zaangażowaniem i zapałem, a więc wszystkim tym, co będzie zapisane w poczet jego zasług. Któż zliczy w dziejach Kościoła przykłady oryginalnego wkładu doktrynalnego, artystycznego, duszpasterskiego, albo inwencji przejawiającej się np. w dziełach miłosierdzia? Wszystkie te dziedziny stwarzają ogromne możliwości osobistego rozwoju. Gdzie poza Kościołem można spotkać tyle stowarzyszeń noszących imię wybitnego człowieka, z którego wizją, programem i dziełami się utożsamiają?

83. Kapłaństwo powszechne a kapłaństwo sakramentalne.

Fundamentalny fałsz, Πρωτον ψευδος, jaki tkwi w zarzutach wysuwanych pod adresem „tradycyjnego” kapłaństwa, polega na ignorowaniu jego istoty i na redukowaniu go do funkcji czysto ludzkiej. W świetle dogmatów katolickich między osobą duchowną a świecką istnieje nie tylko różnica funkcji, ale też różnica ontologiczna – ze względu na znamię, jakie sakrament kapłaństwa odciska w duszy tego, który otrzymuje święcenia. Tymczasem teologia „odnowicieli” (lansujących stare heretyckie tezy, te same, które doprowadziły do zniesienia kapłaństwa przez Lutra) polega na zacieraniu różnic między powszechnym kapłaństwem ochrzczonych a sakramentalnym kapłaństwem księży.

Poprzez chrzest człowiek zostaje włączony w Mistyczne Ciało i poświęcony sprawowaniu kultu bożego przez uczestnictwo w kapłaństwie Chrystusa, który jako jedyny oddaje Bogu cześć w sposób doskonały. Natomiast dzięki święceniom, w których kapłan otrzymuje znamię będące jakby ponownym wyciśnięciem pierwszego, uzyskuje zdolność do działania in persona Christi (jako osobisty przedstawiciel Chrystusa), co nie jest dane zwykłym wiernym. W posłudze kapłańskiej pierwsze miejsce zajmuje sprawowanie Eucharystii i odpuszczanie grzechów. Ale w teologii alternatywnej widzimy dążenie do „rozpuszczenia” tego drugiego sakramentu w pierwszym oraz do zrównania kapłana ze zwykłym chrześcijaninem. Wedle tego podejścia ksiądz ma do spełnienia szczególną funkcję, podobnie, jak swoją funkcję ma każdy inny członek Kościoła. Jest mu ona powierzana przez wspólnotę, i nie wiąże się z tym otrzymanie jakiejś szczególnej natury w sensie ontologicznym: „urząd kapłański nie powinien być traktowany jako stojący wyżej” (CIDS, 1969, str. 488). „Godność księdza wynika z faktu, że został on ochrzczony, jak każdy inny chrześcijanin” (CIDS, 1969, str. 227). Tym samym neguje się odrębny status ontologiczny kapłana i odrzuca kapłaństwo sakramentalne. Z ciała zróżnicowanego, jakim jest Kościół, próbuje się uczynić ciało ujednolicone, bezpostaciowe[9].

Powyższa teza[10] została szczegółowo wyłożona przez R.S. Bunnika w jego książce pt. „Księża na nowe czasy”, która odzwierciedla sposób myślenia dominujący w Holandii (a zwłaszcza na tamtejszych uczelniach kształcących teologów). „Za podstawową kategorię charakteryzującą lud Boży należy uznać powszechne kapłaństwo; natomiast indywidualny urząd kapłański jest jedynie kategorią funkcjonalną”. Miałby on pochodzić „z dołu” i wynikać „z konieczności socjologicznej”. Zwróciwszy uwagę na fakt, że „kapłaństwo ogólne”, czyli powszechne, jest pierwotne w stosunku do „kapłaństwa szczególnego” (jakże mogłoby być inaczej, skoro kandydat do święceń musi być najpierw ochrzczony), holenderski teolog zaprzeczył, że święcenia kapłańskie kładą w duszę człowieka jakby pieczęć, która jest mu dana z góry ku szczególnej posłudze, niemożliwej do pełnienia tylko na mocy sakramentu chrztu. […]

Zmiana sposobu myślenia o kapłaństwie idzie w parze ze zmianami w postrzeganiu Kościoła. Jak twierdzi Bunnik, „Kościół soborowy powoli uświadamia sobie, że w ostatecznym rozrachunku Kościół i świat stanowią jedną i tę samą boską rzeczywistość”. Także w tym przypadku chodzi o zatarcie odrębnej istoty różnych bytów. Podobnie, jak usiłuje się zrównać znaczenie kapłaństwa sakramentalnego z królewskim kapłaństwem, w które chrześcijanin zostaje włączony w momencie chrztu, próbuje się pozbawić nadprzyrodzony Kościół teandryczny (bożoludzki) jego wertykalnego wymiaru, by Kościół był utożsamiany z całością rodzaju ludzkiego rozumianego jako jednolity zbiór, w którym nie ma żadnych ontologicznych różnic.

84. Krytyka porzekadła: „Ksiądz, to taki sam człowiek, jak każdy inny”.

Pomieszanie pojęć w dziedzinie teologii udzieliło się także prostym ludziom, do czego doprowadziło dość skuteczne, jak widać, spopularyzowanie doktryn niektórych „odnowicieli”. Niech jako przykład posłuży nam szerzące się od pewnego czasu mniemanie, że „ksiądz, to taki sam człowiek, jak każdy inny”. Zarówno z punktu widzenia teologicznego, jak i historycznego, jest to niezwykle powierzchowna i fałszywa teza. Na płaszczyźnie teologicznej kłóci się ona z dogmatem, że święcenia kapłańskie udzielane są jako sakrament, który otrzymują tylko niektórzy chrześcijanie. Sakrament ten wprowadza zróżnicowanie po pierwsze ontologiczne, a dalej wynikają z tego także różnice w wykonywanych funkcjach. Zaś na płaszczyźnie historycznej – jeśli spojrzymy na dowolną organizację społeczną widzimy, że ludzie nie są równi, chyba, że rozpatrujemy ich naturę w sposób „abstrakcyjny”, oderwany od realiów społecznych. Powiedzenie, że „ksiądz jest takim samym człowiekiem, jak każdy inny”, jest również z tego punktu widzenia fałszywe (jeszcze bardziej fałszywe niż powiedzienie, że „lekarz jest takim samym człowiekiem, jak każdy inny”).

Nie, to nie jest taki sam człowiek, jak każdy inny. To jest człowiek, który jest księdzem. Ludzie, to nie „ludzie-księża”. Nie widzimy też wokół siebie „ludzi-lekarzy”, czyli nie utożsamiamy każdego napotkanego człowieka z lekarzem. Wystarczy przyjrzeć się zachowaniom, by uświadomić sobie, że każdy człowiek potrafi doskonale rozróżniać między lekarzem a kimś, kto nim nie jest, jak też między księdzem a nie-księdzem. W innej sytuacji wzywa lekarza, a w innej sytuacji każe wołać księdza. Skupiając się wyłącznie na abstrakcyjnie pojmowanej naturze ludzkiej „odnowiciele” nie wahają się negować szczególnego, nadprzyrodzonego pierwiastka, jaki do społeczności ludzkiej wprowadza kapłaństwo. Pierwiastka sprawiającego, że kapłan jest kimś odrębnym: „segregate mihi Saulum et Barnabam, wyodrębnijcie mi Szawła i Barnabę” (Dz, XIII, 2).

Z tego błędu wypływają konsekwencje praktyczne. Dziś ksiądz nierzadko musi wykonywać prace manualne, bowiem wychodzi się z założenia, że tylko poprzez pracę może się on spełnić; a nadto ma okazję uświadomić sobie, na czym polega ludzka rzeczywistość, oraz że on sam jest jej częścią. Słowem, rozumie się tu pracę jako cel i przeznaczenie człowieka, warunek jego samorealizacji. Kontemplacja Stwórcy, ponoszone cierpienia oraz składane ofiary są stawiane niżej niż utylitarne kryterium wydajności.

Taki ksiądz, który poczuje się „tylko człowiekiem jak każdy inny” zacznie domagać się prawa do wstąpienia w związek małżeński, do swobodnego kształtowania swego ubioru, do uczestnictwa w debatach społecznych i w sporach politycznych. W którymś momencie może go ogarnąć zapał rewolucyjny – tak, iż swojego brata zacznie traktować jako wroga, z którym należy walczyć.

Narzekanie na sytuację, w której ksiądz jest „oddzielony” od świata, jest nieuzasadnione. Po pierwsze dlatego, że po to został „oddzielony”, aby być posłanym do świata. Podobnie Chrystus wyodrębnił ze świata swoich Apostołów. Szczególny wymiar, jaki święcenia kapłańskie wnoszą w rzeczywistość tak naznaczonego człowieka był jeszcze do niedawna traktowany jako coś wiadomego i oczywistego: świadczą o tym liczne porzekadła, a także potoczne zwroty wciąż funkcjonujące w języku. Odróżnia się w nich księdza od udzielonego mu sakramentu kapłaństwa, a także człowieka od noszonej przez niego szaty (jako symbolu kapłaństwa), wystrzegając się – wówczas, gdy chcą napiętnować człowieka – uwłaczania kapłanowi, którym ów człowiek jest.

Po drugie „oddzielenie” duchowieństwa od świata w tym znaczeniu, w jakim rozumieją je odnowiciele, nie znajduje potwierdzenia w historii. Zarówno tzw. duchowieństwo świeckie (księża), jak i zakonnicy, są wyodrębnieni, ale pozostają w świecie. O tym, że owo oddzielenie od świata nie czyni z osób duchownych „obcych”, świadczy najdobitniej fakt, iż właśnie duchowieństwo regularne (tj. zakonnicy), a więc najbardziej oddzielone od świata, bo przebywające w murach klasztorów, wywierało na przestrzeni wieków najsilniejszy wpływ religijny (a czasem także polityczny) na świat. Tworzyło kulturę, kształtowało wzorce stylistyczne, a wręcz cywilizacyjne: od rolnictwa po literaturę piękną, od architektury po filozofię, od muzyki po teologię. By posłużyć się przenośnią, która często bywa niestety wypaczana, duchowieństwo jest jak drożdże, dzięki którym ciasto może rosnąć. Ale drożdży nie należy utożsamiać z ciastem, bo jak wiadomo chemikom, enzymy zawierają pierwiastek, który jest antagonistyczny względem substancji, w której powodują fermentację.

 

Przypisy

[1] Według Annuarium Statisticum Ecclesiæ w 1980 r. nastąpiło pewne wyhamowanie tej tendencji. Wskaźnik wyświęcanych duchownych wzrósł z 1,40% do 1,41%. Liczba tych, którzy porzucili stan kapłański zmalała mniej więcej o połowę. Ale w skali świata liczba księży katolickich zmniejszyła się o kolejne 0,6% w ciągu jednego roku. Maleje też liczba zakonników i zakonnic (w przypadku zakonnic aż o 1,4% w 1980; w poprzednim roku – o 1,1%). Najsilniejszy spadek notuje się w Europie, podczas gdy w Afryce obserwowany jest wzrost (za OR z 28 maja 1982).

[2] P. Christophe, Les Choix du clergé dans les Révolutions de 1789, 1830 i 1848, Lille 1975, t. I, str. 150.

[3] Nowością jest udział niektórych hierarchów w ruchach na rzecz zniesienia celibatu księży. Np. kard. Léger powiedział: „Wolno zadać sobie pytanie, czy nie należałoby jeszcze raz przemyśleć tej instytucji” (ICI, nr 279 z 1 stycznia 1967, str. 40).

[4] Ta decyzja Papieża Wojtyły spotkała się z zajadłą krytyką „odnowicieli”. Wystarczy zapoznać się z wywiadem udzielonym przez H. Herrmanna, profesora prawa kanonicznego na uniwersytecie w Tübingen, tygodnikowi Der Spiegel (z 6 paźdz. 1981), pt. „Czemuż by chcieć jeszcze należeć do środowiska, które stale sprzeniewierza się Ewangelii miłości?”

[5] Por. Nuova Antologia ze stycznia 1934, str. 80, Pamiętniki Leonetto Ciprianiego.

[6] Takie postulaty wysunięto podczas forum katolików świeckich i duchownych, które odbyło się w Bolonii (La Stampa z 28 września 1969).

[7] „Postępują naprzód wśród płaczu, niosąc ziarno na zasiew. Z powrotem przychodzą wśród radości, przynosząc swoje snopy” (Ps CXXV 6).

[8] A. Manzoni, Osservazioni sulla morale cattolica, op. cit., rozdz. III, str. 135.

[9] Niedwuznaczne stanowisko w tej sprawie zajął biskup Orleanu Riobé, który w oświadczeniu złożonym na konferencji Episkopatu Francji (i opublikowanym na łamach Le Monde z 11 listopada 1972) zaproponował, by powierzyć wybranym katolikom świeckim pełnienie funkcji, które dotąd były zarezerwowane dla księży.

[10] Właściwie jest to teza P. Schillebeeckxa.